sobota, 19 listopada 2011

"To be, kurwa!, or not to be!"

 Codziennie rano, gdy się budzę patrzę w lustro i widzę tam twarz Adama Miauczyńskiego. 
Wreszcie poszłam do pracy. Klimat lepszy zdecydowanie, ale zarobkowo jest, jak było. Myślę o sobie ja - polonista, ja - idealista, ja - intelektualista, ja - idiota.
Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę. Ja pierdolę, kurwa! O, bracia poloniści, siostry polonistki, sto trzydzieścioro było nas na pierwszym roku. Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, Dżizus, kurwa, ja pierdolę! Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda, władzy od dyktatury, aż po demokrację, która nas, kałamarzy, ma za mniej niż zero. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem, kurwa! Pod każdą władzą czuję się jak kundel! Czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku? Ktoś by się ze mną liczył gdybym rzucił cegłą! A przecież stanowimy sól ziemi. Tej ziemi! Mimo że nie jesteśmy prymitywną siłą, dyktaturami zawsze wstrząsają poeci! Wtedy nas potrzebują, zrozpaczone masy, które nie widzą dalej niż kawał kiełbasy! Które nie widzą dalej...  (Miauczyński o wypłacie)
Wobec nieustannych narzekań i nacisków, ze strony rodziny, do zmiany myślenia na bardziej prowincjonalne czuję się w obowiązku wyżalić. Łączę się w bólu (wersja bardziej patriotyczna - w bulu) ze wszystkimi transseksualistami, transwestytami, homoseksualistami i innymi odmieńcami. Ja też taka jestem, inna nie będę. Wszyscy mi mogą skoczyć na pędzel. I tak powiem - jak mawiał pewien słynny na całą Polskę elektryk.
Poczułam się znów dogłębnie dotknięta tymi uwagami w stylu "w ogóle tradycji nie szanujesz". Jak zawsze poszło o treści ideologiczne. Nie szanuję OSP za pijaństwo, które powoduje, wielokrotnie, nimożność wyjazdów do akcji. Ochotnicza Straż Pożarna zawsze piła, pije i pić będzie. Taka jest tradycja. Od gaszenia pożarów jest Państwowa Straż Pożarna. I kto uważa inaczej nie jest Polakiem. A cała dyskusja rozpoczęła się od tego, że moja mama dała 20 zł strażakom z OSP za kalendarz i ja rzuciłam beztrosko "ja bym im złotówki nie dała". Powinnam wiedzieć, nauczona doświadczeniem, że u mnie w domu czasem wszystko, co powiem może zostać użyte przeciwko mnie.
Nie jestem Polakiem zatem. Nie jestem katolikiem i nie jestem patriotą. Obserwuję w naszym kraju patriotyzm w wymiarze martyrologicznym. Wszystko, nawet to co dla kraju złe, jeśli jest tradycją - musi być kultywowane. W modzie jest podniosły, nabrzmiały ton i przemawianie nim tak długo, aż się nie dojdzie do puenty. Używając terminologii erotycznej można powiedzieć, że zdumiewająca ilość polityków masturbuje się własnymi speechami, robiąc dobrze wyłącznie sobie. Choć i w tej materii nie brak impotentów, którzy stając na mównicy, zwyczajnie nie stają na wysokości zadania. Ale rozdzieranie szat musi być. Każdy chce być Rejtanem, każdy chce być w centrum zainteresowania. 
Teraz patriotyzm to jest słowo klucz. Klucz do polskości. Każdy kto flagi nie wywiesi nie jest patriotą. Wycieramy sobie tą flagą buty. Sąsiadka mojego wujka, pani Agatka, wywiesiła flagę na 11-go listopada, bo wszyscy wokół wywiesili i ona jedna tylko by się nie wkomponowała w pejzaż. Mąż ją przygniótł argumentem: "Wszyscy będę mówić, że tylko u nas nie wisi". A, że wywiesiła na kiju od miotły to już inna sprawa. Tego nie widać, widać tylko, że pasuje, gdyż po dwóch stronach ulicy, w każdym domu powiewa flaga. Idiotyzm wyjątkowo tutaj się rymuje. 
Ja wiem, ja się narażam. Trudno. Ja tylko bronię się przed przygniataniem deseczką. Robię i mówię to, w co wierzę. Zawsze dostaję za to po głowie, więc jak tylko jest okazja to nie mówię, co myślę, w ramach samoobrony. Samoobrona Rzeczy Pospolitej Ale Własnej. 

środa, 16 listopada 2011

Się kręci w Chrzanowie

Buszowałam dziś po planie nowej tvn-owskiej produkcji, która zawitała do stolicy powiatu chrzanowskiego. Oto garść zdjęć. Idżoj!


piątek, 4 listopada 2011

Matko Boska poczęłaś bez grzechu, pozwól grzeszyć bez poczęcia

"Pociąga mnie zło. Zarówno w życiu jak i literaturze" - powiedziała o sobie amerykańska pisarka, Patricia Highsmith. Była zadeklarowaną lesbijką w czasach, gdy homoseksualizm był powszechnie traktowany jako choroba "do wyleczenia". Najlepiej uleczyć mogło oczywiście małżeństwo. A jakże inaczej. Lata 50-te. Rewolucja seksualna była tuż za pasem. Co się zmieniło? Inaczej. Coś się zmieniło? Nie wiem. Wszystko to działo się lata świetlne temu, a w Polsce dalej " w domach z betonu nie ma wolnej miłości".
Nie jestem lesbijką, nawet biseksualna nie jestem, ale mieszkam w Polsce i tu są zasady. Przystosuj się albo zgiń. Myślę oczywiście, że w Europie trudno byłoby znaleźć stosunkowo liberalne państwo. Holandia może odsadza pozostałe kraje w dziedzinie polityki używkowo-seksualnej. Trochę to taka metka. Do Amsterdamu "pedały jeżdżą się ostentacyjnie pobujać po ulicach, a reszta na dragi". No i tak. Nie byłam, nie wiem.
Robert Altman :"Free Love" from "The sixties"
Za to znakomity film o narodzinach ruchu gejowskiego w Stanach Zjednoczonych oglądałam ostatnio. Serdecznie polecam, tak przy okazji wywleczonego tematu. Rewelacyjny Sean Penn, rewelacyjny!

Tu, w Polsce, na miejscu, szczególnie w mieścinkach jest ciężko nawet w kwestii konkubinatów. Jak jesteś w wolnym związku to znaczy, że na prowincji jesteś naznaczony, a na pewno wszyscy cię znają. A jak taka para ma jeszcze dziecko to już jest dramat społeczny. Dla tego dziecka przynajmniej. Po bożemu być musi. Inaczej nie przejdzie. Mogą wystąpić kwasy społeczne, a w najlepszym przypadku - słodkie obgadywanie za plecami. Prowincjonalne małżeństwa lubią gnębić prowincjonalne konkubinaty. Już samo słowo "konkubent" brzmi co najmniej jak inkubator lub incydent.
Zaraz na myśl mi przychodzi historia Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy, którym w zawarciu małżeństwa pomogło szalenie państwo. Podczas jednej z tras zespołu Breakout Mira nie mogła zamieszkać z Tadeuszem w jednym pokoju hotelowym, gdyż formalnie nie byli małżeństwem. Pobrali się więc, żeby raz na zawsze rozwiązać ten problem.

Mieszkam na tej wesołej i sielskiej prowincji i jestem singlem. Czuję się jak rzeczony inkubator/incydent. Rodzina naciska. Bo wiek już jest słuszny co najmniej do rodzenia dzieci, a ja nawet narzeczonego nie mam. Nie mam chłopaka. Rodzina się martwi. Do Kościoła mnie nie ciągnie, więc o zakonie mowy być nie może. Jak chłopak się nie ubieram, więc ewentualny homoseksualizm nie jest szczególnie brany pod uwagę. Nie jestem wystarczająco brzydka, żeby odpychać hipotetycznych pretendentów na męża. Zostaje charakter. Jestem wredna i wybredna. Tak, to na pewno to. Nie biorę, co dają. Księcia z bajki szukam.
"I'm sorry I'm not sorry"
A lata lecą. Moim rówieśnikom już dawno urosły piwne brzuchy. Koleżanki ze szkolnej ławy już się spełniają jako Matki Polki. Ja zaś postawiłam na księcia, który będzie podjeżdżał po mnie na białym rumaku (ewentualnie srebrnym Fordem Mondeo), a dla księcia jestem już nie pierwszej jakości towarem. Tym oto sposobem płynnie z młodej kobiety przeszłam w tryb staropanieństwa.
"I used to be a real hippie" - czyli coś o mnie, okiem mojej Siostry
Żeby pozbyć się tego statusu musiałabym wyjechać do miasta. Do dużego miasta. Tymczasem ja pozostaje na prowincji i tutaj zionę swoim staropanieństwem jak Bazyliszek. Zionę na prawo i na lewo. Ciotki moje, poczciwinki, najbardziej są spalone. Otwieram do nich ten ogień piekielny, ilekroć zadają swoje nieśmiertelne pytanie - A kolegę jakiegoś to już masz? Stawiam na dyplomację odpowiadając, że kolegów to mam wielu. Jestem już niemłoda. Nie mam męża, ani dzieci i nie mogę całą rodzinką na niedzielną sumę pociskać, odziana w odświętne trzewiczki i sukienkę z prestiżowej sieciówki (chyba oksymoron to jest jednak). Nie mam domku z ogrodem, rasowego psa (golden retriwer, względnie labrodor "musztardowy" teraz są na czasie), kota nawet nie mam (a nie, to by nic nie dało bo koty są dla wiedźm, a każda stara panna to wiedźma - bo przecież nikt jej nie chciał). Mieszkam z rodzicami jestem CHWILOWO bezrobotna, mam dramatyczny bajzel w pokoju, żywię się kawą, względnie papierosami, pociąga mnie obrazoburczy Bukowski i depresyjna Plath, żyję na pół gwizdka, na wiecznej huśtawce między euforią i depresją. Ewentualne randki muszę ukrywać przed rodziną, bo jak tylko spotkam się z jakimś "kolegą" to moja matula robi wywiad środowiskowy na temat tego biednego człowieka, z którym miałabym ochotę tylko na jakiś mniej lub bardziej sensualny (!) układ. Nie mylić z seksualny, bo to nigdy nie wiadomo co jest jeszcze przyzwoite, a co zakrawa na zwykłe wszeteczeństwo. "A to Polska właśnie".
"Co tam panie w polityce? - Łydka, łydka, łydka!"