środa, 7 grudnia 2011

Piłka jest okrągła, a bramki są dwie - czyli słów kilka o modzie stadionowej

Przyznam, że na sporcie znam się jak Jarosław Kaczyński na narkotykach, ale lubię modę. Szczerze lubię. To, że po mnie nie widać to tylko znaczy, że się dobrze kamufluję. Co się będę z trendami obnosić... 
Byłam na meczu. Na całym. Futbol ostatni raz mnie interesował jakieś 15 lat temu (nie, nie było to w latach 70-tych), gdy w meczu finałowym moje ulubione Włochy przegrały z Francją, a ja przegrałam zakład z bratem. To musiały być mistrzostwa Europy. W przeciwnym razie w finale na pewno byłaby Brazylia. Śmiem twierdzić, że drużyna brazylijska nawet jakby wystąpiła w pięcioosobowym "trzecim" składzie, to ograłaby polską reprezentację do bólu. Dość tych dywagacji. Nie znam się na piłce. Mało tego, że się nie znam, to jeszcze nie lubię.
Do rzeczy jednak. Wstęp był tylko by zwilżyć temat i gładko w niego wejść. Wchodzę więc.
Byłam na meczu z okazji otwarcia w naszej poczciwej mieścince "Orlika". Lokalni notable postanowili zaszczycić nowiutką murawę swoimi podrygami. Zorganizowali starcie z tutejszą policją. Policja na stadionie to nie nowość. Tym razem jednak panowie wystąpili w niecodziennej roli. 
Kibice dopisali. Pojawiły się 4, słownie - c z t e r y osoby. I my. Dzielne i niezwyciężone lokalne media w okrojonym składzie. Mimo głodu i chłodu wytrwaliśmy do samego końca. Mecz był zacięty co mnie, nie ukrywam, zdziwiło. Spekulowaliśmy początkowo z kolegą, że dobrym wyjściem dla drużyny samorządowców byłoby oddać zwycięstwo walkowerem. Nie przewidzieliśmy tylko, że samorządowcy nie wystawią samorządu. Ich drużyna nazywała się ponoć "samorządowcy i przyjaciele", w proporcji 3:5. 
Policja, jak zawsze nie zawiodła. Drużyna grała wybornie, kierowana z ławki rezerwowej, przez kapitana. Stróże prawa mecz wygrali. Nie wiem, jak mogło się to stać, ale gdzieś mi umknęły te cztery bramki strzelone przez nich. Samorządowcy, zapewne z powodu znikomej ilości samorządu w drużynie, grali sprawnie. Zastępca burmistrza ciągnął troszkę zawodników z drużyny policji za koszulkę, ale to normalne, brat mówił, że tak się robi jak już się sytuacja wymyka spod kontroli. Cristiano Ronaldo (kimkolwiek on jest) też tak robi. A skutecznie ciągnął, bo strzelił nawet bramkę! Nie widziałam, ale wierzę koledze - operatorowi na słowo. Przynajmniej czułam, że mecz jest na światowym poziomie, bo i zagrywki a la najwięksi. 
Policja wyróżniała się przede wszystkim w miarę jednolitym strojem w jaskrawym kolorze. Temperatura nie była sprzyjająca radosnym podrygom na murawie, ale panowie, nie  powiem, podrygiwali. Nawet bym się nie spodziewała takiej ruchliwości z ich strony. 
Z powodu nieprzyjemnej aury i chłodu niektórzy zawodnicy zdecydowali się na nakrycia głowy. Nie były to zbyt wyszukane modele, ale zawodnicy się naprawdę postarali np. dopasowując kolor elementów na czapce do barwy podkolanówek, czyli tak zwanych getrów. Elementem obowiązkowym były dwie pary spodni. Większość panów miała na sobie coś na wzór bielizny narciarskiej pod spodenkami od stroju. Niektórzy decydowali się na wersje "double wear" czyli strój właściwy założony bezpośrednio na dres. Taka wersja pojawiała się najczęściej. Zdarzały się też stroje mniej piłkarskie, jednowarstwowe. Strój taki składał się z długich spodni i bluzy z długim rękawem. Klasyka zawsze bezpieczna. Były też propozycje bardziej awangardowe, czyli nogawki spodni włożone w skarpety. Taki strój świadczy przede wszystkim o głębokim poczuciu patriotyzmu zawodnika, bowiem prawdziwy Polak nie wstydzi się swoich skarpet. Jeśli idzie o obuwie - absolutna dowolność względem fasonu, koloru i materiału, z którego zostały wykonane. 
Reasumując, obecna moda stadionowa na płaszczyźnie lokalnej pozostawia wiele do życzenia. 
Z perspektywy osoby niezainteresowanej futbolem, w dodatku kobiety śmiem stwierdzić, że jedyne co mogłoby skupić moją uwagę na piłce nożnej to męskie nogi w krótkich spodenkach. Liczyłam, że może takowe się pojawią. Ale wyszło jak zawsze. Czyli klops.

sobota, 19 listopada 2011

"To be, kurwa!, or not to be!"

 Codziennie rano, gdy się budzę patrzę w lustro i widzę tam twarz Adama Miauczyńskiego. 
Wreszcie poszłam do pracy. Klimat lepszy zdecydowanie, ale zarobkowo jest, jak było. Myślę o sobie ja - polonista, ja - idealista, ja - intelektualista, ja - idiota.
Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę. Ja pierdolę, kurwa! O, bracia poloniści, siostry polonistki, sto trzydzieścioro było nas na pierwszym roku. Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, Dżizus, kurwa, ja pierdolę! Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas wszystkich pogarda, władzy od dyktatury, aż po demokrację, która nas, kałamarzy, ma za mniej niż zero. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem, kurwa! Pod każdą władzą czuję się jak kundel! Czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku? Ktoś by się ze mną liczył gdybym rzucił cegłą! A przecież stanowimy sól ziemi. Tej ziemi! Mimo że nie jesteśmy prymitywną siłą, dyktaturami zawsze wstrząsają poeci! Wtedy nas potrzebują, zrozpaczone masy, które nie widzą dalej niż kawał kiełbasy! Które nie widzą dalej...  (Miauczyński o wypłacie)
Wobec nieustannych narzekań i nacisków, ze strony rodziny, do zmiany myślenia na bardziej prowincjonalne czuję się w obowiązku wyżalić. Łączę się w bólu (wersja bardziej patriotyczna - w bulu) ze wszystkimi transseksualistami, transwestytami, homoseksualistami i innymi odmieńcami. Ja też taka jestem, inna nie będę. Wszyscy mi mogą skoczyć na pędzel. I tak powiem - jak mawiał pewien słynny na całą Polskę elektryk.
Poczułam się znów dogłębnie dotknięta tymi uwagami w stylu "w ogóle tradycji nie szanujesz". Jak zawsze poszło o treści ideologiczne. Nie szanuję OSP za pijaństwo, które powoduje, wielokrotnie, nimożność wyjazdów do akcji. Ochotnicza Straż Pożarna zawsze piła, pije i pić będzie. Taka jest tradycja. Od gaszenia pożarów jest Państwowa Straż Pożarna. I kto uważa inaczej nie jest Polakiem. A cała dyskusja rozpoczęła się od tego, że moja mama dała 20 zł strażakom z OSP za kalendarz i ja rzuciłam beztrosko "ja bym im złotówki nie dała". Powinnam wiedzieć, nauczona doświadczeniem, że u mnie w domu czasem wszystko, co powiem może zostać użyte przeciwko mnie.
Nie jestem Polakiem zatem. Nie jestem katolikiem i nie jestem patriotą. Obserwuję w naszym kraju patriotyzm w wymiarze martyrologicznym. Wszystko, nawet to co dla kraju złe, jeśli jest tradycją - musi być kultywowane. W modzie jest podniosły, nabrzmiały ton i przemawianie nim tak długo, aż się nie dojdzie do puenty. Używając terminologii erotycznej można powiedzieć, że zdumiewająca ilość polityków masturbuje się własnymi speechami, robiąc dobrze wyłącznie sobie. Choć i w tej materii nie brak impotentów, którzy stając na mównicy, zwyczajnie nie stają na wysokości zadania. Ale rozdzieranie szat musi być. Każdy chce być Rejtanem, każdy chce być w centrum zainteresowania. 
Teraz patriotyzm to jest słowo klucz. Klucz do polskości. Każdy kto flagi nie wywiesi nie jest patriotą. Wycieramy sobie tą flagą buty. Sąsiadka mojego wujka, pani Agatka, wywiesiła flagę na 11-go listopada, bo wszyscy wokół wywiesili i ona jedna tylko by się nie wkomponowała w pejzaż. Mąż ją przygniótł argumentem: "Wszyscy będę mówić, że tylko u nas nie wisi". A, że wywiesiła na kiju od miotły to już inna sprawa. Tego nie widać, widać tylko, że pasuje, gdyż po dwóch stronach ulicy, w każdym domu powiewa flaga. Idiotyzm wyjątkowo tutaj się rymuje. 
Ja wiem, ja się narażam. Trudno. Ja tylko bronię się przed przygniataniem deseczką. Robię i mówię to, w co wierzę. Zawsze dostaję za to po głowie, więc jak tylko jest okazja to nie mówię, co myślę, w ramach samoobrony. Samoobrona Rzeczy Pospolitej Ale Własnej. 

środa, 16 listopada 2011

Się kręci w Chrzanowie

Buszowałam dziś po planie nowej tvn-owskiej produkcji, która zawitała do stolicy powiatu chrzanowskiego. Oto garść zdjęć. Idżoj!


piątek, 4 listopada 2011

Matko Boska poczęłaś bez grzechu, pozwól grzeszyć bez poczęcia

"Pociąga mnie zło. Zarówno w życiu jak i literaturze" - powiedziała o sobie amerykańska pisarka, Patricia Highsmith. Była zadeklarowaną lesbijką w czasach, gdy homoseksualizm był powszechnie traktowany jako choroba "do wyleczenia". Najlepiej uleczyć mogło oczywiście małżeństwo. A jakże inaczej. Lata 50-te. Rewolucja seksualna była tuż za pasem. Co się zmieniło? Inaczej. Coś się zmieniło? Nie wiem. Wszystko to działo się lata świetlne temu, a w Polsce dalej " w domach z betonu nie ma wolnej miłości".
Nie jestem lesbijką, nawet biseksualna nie jestem, ale mieszkam w Polsce i tu są zasady. Przystosuj się albo zgiń. Myślę oczywiście, że w Europie trudno byłoby znaleźć stosunkowo liberalne państwo. Holandia może odsadza pozostałe kraje w dziedzinie polityki używkowo-seksualnej. Trochę to taka metka. Do Amsterdamu "pedały jeżdżą się ostentacyjnie pobujać po ulicach, a reszta na dragi". No i tak. Nie byłam, nie wiem.
Robert Altman :"Free Love" from "The sixties"
Za to znakomity film o narodzinach ruchu gejowskiego w Stanach Zjednoczonych oglądałam ostatnio. Serdecznie polecam, tak przy okazji wywleczonego tematu. Rewelacyjny Sean Penn, rewelacyjny!

Tu, w Polsce, na miejscu, szczególnie w mieścinkach jest ciężko nawet w kwestii konkubinatów. Jak jesteś w wolnym związku to znaczy, że na prowincji jesteś naznaczony, a na pewno wszyscy cię znają. A jak taka para ma jeszcze dziecko to już jest dramat społeczny. Dla tego dziecka przynajmniej. Po bożemu być musi. Inaczej nie przejdzie. Mogą wystąpić kwasy społeczne, a w najlepszym przypadku - słodkie obgadywanie za plecami. Prowincjonalne małżeństwa lubią gnębić prowincjonalne konkubinaty. Już samo słowo "konkubent" brzmi co najmniej jak inkubator lub incydent.
Zaraz na myśl mi przychodzi historia Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy, którym w zawarciu małżeństwa pomogło szalenie państwo. Podczas jednej z tras zespołu Breakout Mira nie mogła zamieszkać z Tadeuszem w jednym pokoju hotelowym, gdyż formalnie nie byli małżeństwem. Pobrali się więc, żeby raz na zawsze rozwiązać ten problem.

Mieszkam na tej wesołej i sielskiej prowincji i jestem singlem. Czuję się jak rzeczony inkubator/incydent. Rodzina naciska. Bo wiek już jest słuszny co najmniej do rodzenia dzieci, a ja nawet narzeczonego nie mam. Nie mam chłopaka. Rodzina się martwi. Do Kościoła mnie nie ciągnie, więc o zakonie mowy być nie może. Jak chłopak się nie ubieram, więc ewentualny homoseksualizm nie jest szczególnie brany pod uwagę. Nie jestem wystarczająco brzydka, żeby odpychać hipotetycznych pretendentów na męża. Zostaje charakter. Jestem wredna i wybredna. Tak, to na pewno to. Nie biorę, co dają. Księcia z bajki szukam.
"I'm sorry I'm not sorry"
A lata lecą. Moim rówieśnikom już dawno urosły piwne brzuchy. Koleżanki ze szkolnej ławy już się spełniają jako Matki Polki. Ja zaś postawiłam na księcia, który będzie podjeżdżał po mnie na białym rumaku (ewentualnie srebrnym Fordem Mondeo), a dla księcia jestem już nie pierwszej jakości towarem. Tym oto sposobem płynnie z młodej kobiety przeszłam w tryb staropanieństwa.
"I used to be a real hippie" - czyli coś o mnie, okiem mojej Siostry
Żeby pozbyć się tego statusu musiałabym wyjechać do miasta. Do dużego miasta. Tymczasem ja pozostaje na prowincji i tutaj zionę swoim staropanieństwem jak Bazyliszek. Zionę na prawo i na lewo. Ciotki moje, poczciwinki, najbardziej są spalone. Otwieram do nich ten ogień piekielny, ilekroć zadają swoje nieśmiertelne pytanie - A kolegę jakiegoś to już masz? Stawiam na dyplomację odpowiadając, że kolegów to mam wielu. Jestem już niemłoda. Nie mam męża, ani dzieci i nie mogę całą rodzinką na niedzielną sumę pociskać, odziana w odświętne trzewiczki i sukienkę z prestiżowej sieciówki (chyba oksymoron to jest jednak). Nie mam domku z ogrodem, rasowego psa (golden retriwer, względnie labrodor "musztardowy" teraz są na czasie), kota nawet nie mam (a nie, to by nic nie dało bo koty są dla wiedźm, a każda stara panna to wiedźma - bo przecież nikt jej nie chciał). Mieszkam z rodzicami jestem CHWILOWO bezrobotna, mam dramatyczny bajzel w pokoju, żywię się kawą, względnie papierosami, pociąga mnie obrazoburczy Bukowski i depresyjna Plath, żyję na pół gwizdka, na wiecznej huśtawce między euforią i depresją. Ewentualne randki muszę ukrywać przed rodziną, bo jak tylko spotkam się z jakimś "kolegą" to moja matula robi wywiad środowiskowy na temat tego biednego człowieka, z którym miałabym ochotę tylko na jakiś mniej lub bardziej sensualny (!) układ. Nie mylić z seksualny, bo to nigdy nie wiadomo co jest jeszcze przyzwoite, a co zakrawa na zwykłe wszeteczeństwo. "A to Polska właśnie".
"Co tam panie w polityce? - Łydka, łydka, łydka!"

czwartek, 20 października 2011

Dziennik Kryptorajdowca. Odcinek 2. Żabka / Kangur

No i jestem na drodze. Jestem na wszystkich drogach. Nie na raz, co nie oznacza, że nie mogę wykonywać nieskoordynowanych ruchów mających na celu maksymalne utrzymanie się na prawej stronie jezdni. Dobrze, że jeżdżę z Miśkiem.
Misiek- drugi od lewej, ja - z tamburynem na głowie. Look troszkę niecodzienny, ale my, dekadenci miewaliśmy czasem gorsze dni, takie można by powiedzieć "do dupy". Fot. Pan Borsuk

Misiek, mój kolega ze szkolnej ławy pilnuje żebyśmy siebie, ani innych nie zabili. Zacny to jest człowiek, pozwala mi balansować na granicy śmierci i tylko w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach używa swoich pedałów i łapie za kierownicę. Nieczęsto. Raz na dwie - trzy minuty. Dziś po raz pierwszy zapoznałam się z techniką jazdy żabką lub kangurem. Każdy nieopierzony kierowca jest obeznany z tą techniką, kiedy puszcza się sprzęgło (magiczne dla mnie - słowo klucz, no afrodyzjak po prostu) i auto się dusi lub gwałtownie podskakuje. Nie będę opisywać tej techniki zbyt szczegółowo, gdyż zwyczajnie nie jestem jeszcze w stanie ogarnąć tego, dlaczego tak się dzieje. Miś jest złoty chłopak i nie traci zimnej krwi, nawet kiedy mu opowiadam jakieś moje życiowe historie, zamiast pilnować kierownicy, a przede wszystkim pedałów. Nie mam talentu sprawowania kontroli nad pedałami. Można powiedzieć, teoretycznie wiem co i kiedy przycisnąć, ale praktycznie nie wiem i nie przyciskam. Ciężko będzie z tym oszustwem. Widać po mnie niestety. Mimo, że próbuję zagadywać moich wybawców i towarzyszy jednocześnie. W sobotę znów wyjeżdżam na drogę, więc uwaga na "elki" w okolicach Libiąża i Chrzanowa!

Jako, że znalazłam zdjęcia klasowe kilka z nich zamieszczam. Ku uciesze gawiedzi. Byliśmy klasą normalną, tylko ludzi mieliśmy nienormalnych. Ja np. do tej klasy chodziłam.


Bojs in dres end Olcia. Chłopców betonuje oczywiście Beton. 
Ja - król
Ryba aka MO (po godzinach)
Pis. Kiedyś nie było to takie upolitycznione.
Dżihad

Miśka pojmali, a paparazzi robią zdjęcia.

Wszystkie zdjęcia zrobił Pan Borsuk.  

piątek, 14 października 2011

Dziennik Kryptorajdowca. Odcinek 1.

Jestem chodzącą reklamą dobrodziejstw medycyny. Jest źle, weź pigułkę, a świat stanie się piękniejszy. Nie ma w tym krzty ironii. Sama gorycz, rzekłabym nawet. Pesymizm, zwany przez moją zacną mamunię, lenistwem, przygniata mnie, jakby powiedział mój kolega "przytwardza" mnie do ziemi. I taka zgnieciona idę przed siebie. Może idę za siebie, ale kto by się tam orientował w kierunkach, jak się jest kobietą, nadto "przytwardzoną" do gruntu.
Zapisałam się na prawo jazdy. Czuję się w obowiązku ostrzec zatem wszystkich kierowców, rowerzystów, motocyklistów, pchaczy/ciągaczy wózków ze złomem, pieszych, deskorolkarzy, rolkarzy i wrotkarzy, że MOŻE SIĘ TAK STAĆ, ŻE BĘDĘ JEŹDŹIĆ. Nie żebym nie kochała komunikacji miejskiej. Bardzo lubię. Szanuję, cenie i ogólnie czołem biję o wycieraczkę, szefa, a szczególnie wiceszefa naszej pipidowskiej komunikacji. Niestety, dla mnie tylko (wszyscy inni pasażerowie są zadowoleni, bo niby bilet droższy, ale autobus tak samo zapchany i śmierdzący, jak wcześniej, ludzie nie lubią za dużo nowego, a szefostwo wie, jak zrobić dobrze pasażerowi) po reformie ("tanio, wygodnie i wszystkim w każdą stronę świata") nie mam czym jeździć, a po przejściu na bezrobocie nie mam również za co.
Tato mój, jako że bardzo zacnym człowiekiem jest, zasponsorował mi prawo jazdy, kusząc mnie również wizją własnego samochodu.W przyszłości. Uprzednio jednak muszę zdać, a zanim to nastąpi będę jeździć z biednym instruktorem. Jestem całkiem dobra w oszukiwanki, więc może zaistnieć taka nawet sytuacja, że oszukam zarówno instruktora jak i egzaminatora, że "potrafię coś tam, coś tam"
i nie stwarzam zagrożenia dla siebie i innych pojazdów. Może zajść taka sytuacja, ale podejrzewam, że aż tak dobrze oszukiwać się nie nauczę... Gdyby jednak to nastąpiło to chciałam wszystkich ostrzec. Mogę się pojawić nie wiadomo skąd i zrobić dużo szkód, zarówno sobie jak i innym. Jeszcze nie wiem, jakim pojazdem będę brnąć w ciemną otchłań w przyszłości (bo teraz poruszać się będę pojazdem oznakowanym "niepełnosprytny kierowca jedzie", który po ulicach mknie ukryty pod pseudonimem "L") więc nie mogę nikogo ostrzec, ale zgłaszam problem już wcześniej, co by nikt nie był zaskoczony. Tyle na dziś. Ten wpis rozpoczyna cykl wpisów motoryzacyjnych (jechać albo nie jechać, oto jest pytanie) zatytułowany tajemniczo "Dziennik Kryptorajdowca" .
 

Prezentuję niniejszym Asię, gdyż chcę Wam nieco przybliżyć moją sylwetkę kierowcy, przyszłego (Boże, coś Polskę/ Klękajcie narody) kierowcę. 

"Pozdro 600" :D

niedziela, 2 października 2011

Serce mnie dławi po gardłem

Garść zdjęć z ogródka. Oglądam romanse i czytam bluźniercze powieści Bukowskiego na przemian z Miłoszem czy Poświatowską. Obawiam się, że dziadziaję i starzeję się. Dobrze, że choć nie tyję. Jestem zakochana chyba. Niestety tak jak zwykle.



I Baczyński na koniec.

Gorzko pachną samotną jesienią te wieczory bez Ciebie umarłe, kiedy marzę zaplątany w jesień, kiedy serce mnie dławi pod gardłem. Kiedy liście żółtawym odblaskiem spełzną na dół na ściśnięte pięście, w mgłach daleko zagubiona radość, w mgłach daleko zagubione szczęście. Potem noce mnie ciszą umęczą, myśli spali błyskawicą drżenie, potem serce mi wydrze przymarłe jesień w wieczór spłakany wspomnieniem...

piątek, 23 września 2011

"Polityka, czyli rypanie kota w tyłek"

Kocham Bukowskiego! Nie mam już cienia wątpliwości. Zawsze gdzieś pod skórą czułam, ze przypadniemy sobie do gustu. Jest on wszak taki, jakiego go sobie wyobrażałam. Nie daje mi spać po nocach, wszędzie gdzie się poruszy towarzyszy mu butelka whisky i mnóstwo lasek, młodych i ładnych, nierzadko i niegłupich. Stary alkoholik i dziwkarz zabiera mnie ze sobą w podróż po swoim życiu, pokazuje mi jaki jest słaby i zapijaczony, jak traci, raz po raz, trzeźwość (nie tylko umysłu). No i jest pisarzem. Bycie pisarzem, jak się okazuje podówczas nie jest zajęciem, aż tak mało dochodowym jak dziś. Dziś, by móc żyć z pisania trzeba produkować opasłe tomiska wypełnione tanią intrygą. Później warto ze szmatławca zrobić mega hit kinowy i już można odcinać kupony do końca świata. Napisać kolejną historię wedle poprzedniego schematu i można spokojnie funkcjonować jako PISARZ (Autor "Kodu da Vinci" powraca z nowym bestsellerem. Dan Brown - "Zaginiony symbol" - krzyczą do mnie nie raz napisy na sklepowych półkach). Szczerze uważam, że lepiej zainwestować wieczór w RedTube'a niż w Dana Browna. Ale oczywiście, co kto lubi.
Jestem zboczeńcem, jeśli idzie o literaturę i mam w tym zakresie spore odchylenia od polskiej normy. Uważam, że miast czytać byle co, lepiej nie czytać. Dla mnie argument "ale wciągająca jest" nie jest dobrym argumentem. Ruchome piaski też wciągają. Nie namawiam do lektury Przybyszewskiego, bo to faktycznie może być nie do strawienia dla większości, broń Boże nikogo nie nakłaniam do zaczytywania się w Leśmianie (poezja jest wszak stworzona po to utrudnić życie uczniom, kto normalny by to czytał dla przyjemności, kiedy i tak nie wiadomo o co autor miał na myśli). Od groma jest jednak klasyki, po którą warto sięgnąć, bo zwyczajnie wstyd jej nie znać, choćby bardzo elementarnie i może też po to, by nie stać się bohaterem takiego oto filmu:


Niedawno przyleciała do Polski Siostra i wybrałyśmy się na zakupy kosmetykowe. Kobieca słabość, która rujnuje moje finanse. Tym razem jednak, dzielnie omijałyśmy "kolorówkę" w Rossmanie, a w Inglocie udało nam się nic nie kupić. Niestety ten chwilowy przypływ zdrowego rozsądki szybko zakryłam kolejnymi zakupami, kiedy to w mojej kosmetyczce pojawił się kolejny tusz do rzęs i inne zbytki, ale to już inna historia. Kupiłyśmy z Ki kilka książek. Tak po raz kolejny wdałam się w uzależniającą relację z Henrym Chinaski'm, bohaterem powieści "Kobiety" (Tytuł jak najbardziej adekwatny do treści, co wbrew pozorom nie jest oczywistością. Tu Danowi Brownowi nie mogę nic zarzucić, u niego jak u Pana Prezesa jednej z wiodących - nie wiadomo czemu - partii politycznych wszystko jest oczywistą oczywistością.) Wcześniej towarzyszyłam mu w roznoszeniu listów, teraz obserwuję jego relacje z kobietami. Los Angeles, lata siedemdziesiąte, pisarz alkoholik, dziwkarz i dziwak, a wokół niego cała chmara napalonych babek. Głośne czytanie wierszy i przepijanie wódką z sokiem pomarańczowym. Seks, alkohol i poezja. Całkiem zgrzebnie. Fanów kryminalnych wciągaczy pewnie nie zadowoli, więc nie będę nikogo namawiać. Napisałam o tym, bo czuję dziką potrzebę powiedzenia światu " Hej ludziska! Ale tu jest zajebiście w tej książce, w ogóle się nie nudzę"!  I tyle, idę się przewietrzyć.
Na koniec cytat z książki w tytule posta, adekwatny szalenie na czas szarży politycznych, zwanych potocznie kampanią.  I kilka zdjęć starego pijusa, który słynął poza piciem, z pisania.

Różnica między demokracją a dyktaturą jest taka, że w demokracji najpierw się głosuje, a potem dostaje rozkazy. W dyktaturze nie marnuje się czasu na głosowanie. 


I na deser współczesna wersja, czyli Mr. Moody:


Ciao!