piątek, 4 listopada 2011

Matko Boska poczęłaś bez grzechu, pozwól grzeszyć bez poczęcia

"Pociąga mnie zło. Zarówno w życiu jak i literaturze" - powiedziała o sobie amerykańska pisarka, Patricia Highsmith. Była zadeklarowaną lesbijką w czasach, gdy homoseksualizm był powszechnie traktowany jako choroba "do wyleczenia". Najlepiej uleczyć mogło oczywiście małżeństwo. A jakże inaczej. Lata 50-te. Rewolucja seksualna była tuż za pasem. Co się zmieniło? Inaczej. Coś się zmieniło? Nie wiem. Wszystko to działo się lata świetlne temu, a w Polsce dalej " w domach z betonu nie ma wolnej miłości".
Nie jestem lesbijką, nawet biseksualna nie jestem, ale mieszkam w Polsce i tu są zasady. Przystosuj się albo zgiń. Myślę oczywiście, że w Europie trudno byłoby znaleźć stosunkowo liberalne państwo. Holandia może odsadza pozostałe kraje w dziedzinie polityki używkowo-seksualnej. Trochę to taka metka. Do Amsterdamu "pedały jeżdżą się ostentacyjnie pobujać po ulicach, a reszta na dragi". No i tak. Nie byłam, nie wiem.
Robert Altman :"Free Love" from "The sixties"
Za to znakomity film o narodzinach ruchu gejowskiego w Stanach Zjednoczonych oglądałam ostatnio. Serdecznie polecam, tak przy okazji wywleczonego tematu. Rewelacyjny Sean Penn, rewelacyjny!

Tu, w Polsce, na miejscu, szczególnie w mieścinkach jest ciężko nawet w kwestii konkubinatów. Jak jesteś w wolnym związku to znaczy, że na prowincji jesteś naznaczony, a na pewno wszyscy cię znają. A jak taka para ma jeszcze dziecko to już jest dramat społeczny. Dla tego dziecka przynajmniej. Po bożemu być musi. Inaczej nie przejdzie. Mogą wystąpić kwasy społeczne, a w najlepszym przypadku - słodkie obgadywanie za plecami. Prowincjonalne małżeństwa lubią gnębić prowincjonalne konkubinaty. Już samo słowo "konkubent" brzmi co najmniej jak inkubator lub incydent.
Zaraz na myśl mi przychodzi historia Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy, którym w zawarciu małżeństwa pomogło szalenie państwo. Podczas jednej z tras zespołu Breakout Mira nie mogła zamieszkać z Tadeuszem w jednym pokoju hotelowym, gdyż formalnie nie byli małżeństwem. Pobrali się więc, żeby raz na zawsze rozwiązać ten problem.

Mieszkam na tej wesołej i sielskiej prowincji i jestem singlem. Czuję się jak rzeczony inkubator/incydent. Rodzina naciska. Bo wiek już jest słuszny co najmniej do rodzenia dzieci, a ja nawet narzeczonego nie mam. Nie mam chłopaka. Rodzina się martwi. Do Kościoła mnie nie ciągnie, więc o zakonie mowy być nie może. Jak chłopak się nie ubieram, więc ewentualny homoseksualizm nie jest szczególnie brany pod uwagę. Nie jestem wystarczająco brzydka, żeby odpychać hipotetycznych pretendentów na męża. Zostaje charakter. Jestem wredna i wybredna. Tak, to na pewno to. Nie biorę, co dają. Księcia z bajki szukam.
"I'm sorry I'm not sorry"
A lata lecą. Moim rówieśnikom już dawno urosły piwne brzuchy. Koleżanki ze szkolnej ławy już się spełniają jako Matki Polki. Ja zaś postawiłam na księcia, który będzie podjeżdżał po mnie na białym rumaku (ewentualnie srebrnym Fordem Mondeo), a dla księcia jestem już nie pierwszej jakości towarem. Tym oto sposobem płynnie z młodej kobiety przeszłam w tryb staropanieństwa.
"I used to be a real hippie" - czyli coś o mnie, okiem mojej Siostry
Żeby pozbyć się tego statusu musiałabym wyjechać do miasta. Do dużego miasta. Tymczasem ja pozostaje na prowincji i tutaj zionę swoim staropanieństwem jak Bazyliszek. Zionę na prawo i na lewo. Ciotki moje, poczciwinki, najbardziej są spalone. Otwieram do nich ten ogień piekielny, ilekroć zadają swoje nieśmiertelne pytanie - A kolegę jakiegoś to już masz? Stawiam na dyplomację odpowiadając, że kolegów to mam wielu. Jestem już niemłoda. Nie mam męża, ani dzieci i nie mogę całą rodzinką na niedzielną sumę pociskać, odziana w odświętne trzewiczki i sukienkę z prestiżowej sieciówki (chyba oksymoron to jest jednak). Nie mam domku z ogrodem, rasowego psa (golden retriwer, względnie labrodor "musztardowy" teraz są na czasie), kota nawet nie mam (a nie, to by nic nie dało bo koty są dla wiedźm, a każda stara panna to wiedźma - bo przecież nikt jej nie chciał). Mieszkam z rodzicami jestem CHWILOWO bezrobotna, mam dramatyczny bajzel w pokoju, żywię się kawą, względnie papierosami, pociąga mnie obrazoburczy Bukowski i depresyjna Plath, żyję na pół gwizdka, na wiecznej huśtawce między euforią i depresją. Ewentualne randki muszę ukrywać przed rodziną, bo jak tylko spotkam się z jakimś "kolegą" to moja matula robi wywiad środowiskowy na temat tego biednego człowieka, z którym miałabym ochotę tylko na jakiś mniej lub bardziej sensualny (!) układ. Nie mylić z seksualny, bo to nigdy nie wiadomo co jest jeszcze przyzwoite, a co zakrawa na zwykłe wszeteczeństwo. "A to Polska właśnie".
"Co tam panie w polityce? - Łydka, łydka, łydka!"

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz