piątek, 23 września 2011

"Polityka, czyli rypanie kota w tyłek"

Kocham Bukowskiego! Nie mam już cienia wątpliwości. Zawsze gdzieś pod skórą czułam, ze przypadniemy sobie do gustu. Jest on wszak taki, jakiego go sobie wyobrażałam. Nie daje mi spać po nocach, wszędzie gdzie się poruszy towarzyszy mu butelka whisky i mnóstwo lasek, młodych i ładnych, nierzadko i niegłupich. Stary alkoholik i dziwkarz zabiera mnie ze sobą w podróż po swoim życiu, pokazuje mi jaki jest słaby i zapijaczony, jak traci, raz po raz, trzeźwość (nie tylko umysłu). No i jest pisarzem. Bycie pisarzem, jak się okazuje podówczas nie jest zajęciem, aż tak mało dochodowym jak dziś. Dziś, by móc żyć z pisania trzeba produkować opasłe tomiska wypełnione tanią intrygą. Później warto ze szmatławca zrobić mega hit kinowy i już można odcinać kupony do końca świata. Napisać kolejną historię wedle poprzedniego schematu i można spokojnie funkcjonować jako PISARZ (Autor "Kodu da Vinci" powraca z nowym bestsellerem. Dan Brown - "Zaginiony symbol" - krzyczą do mnie nie raz napisy na sklepowych półkach). Szczerze uważam, że lepiej zainwestować wieczór w RedTube'a niż w Dana Browna. Ale oczywiście, co kto lubi.
Jestem zboczeńcem, jeśli idzie o literaturę i mam w tym zakresie spore odchylenia od polskiej normy. Uważam, że miast czytać byle co, lepiej nie czytać. Dla mnie argument "ale wciągająca jest" nie jest dobrym argumentem. Ruchome piaski też wciągają. Nie namawiam do lektury Przybyszewskiego, bo to faktycznie może być nie do strawienia dla większości, broń Boże nikogo nie nakłaniam do zaczytywania się w Leśmianie (poezja jest wszak stworzona po to utrudnić życie uczniom, kto normalny by to czytał dla przyjemności, kiedy i tak nie wiadomo o co autor miał na myśli). Od groma jest jednak klasyki, po którą warto sięgnąć, bo zwyczajnie wstyd jej nie znać, choćby bardzo elementarnie i może też po to, by nie stać się bohaterem takiego oto filmu:


Niedawno przyleciała do Polski Siostra i wybrałyśmy się na zakupy kosmetykowe. Kobieca słabość, która rujnuje moje finanse. Tym razem jednak, dzielnie omijałyśmy "kolorówkę" w Rossmanie, a w Inglocie udało nam się nic nie kupić. Niestety ten chwilowy przypływ zdrowego rozsądki szybko zakryłam kolejnymi zakupami, kiedy to w mojej kosmetyczce pojawił się kolejny tusz do rzęs i inne zbytki, ale to już inna historia. Kupiłyśmy z Ki kilka książek. Tak po raz kolejny wdałam się w uzależniającą relację z Henrym Chinaski'm, bohaterem powieści "Kobiety" (Tytuł jak najbardziej adekwatny do treści, co wbrew pozorom nie jest oczywistością. Tu Danowi Brownowi nie mogę nic zarzucić, u niego jak u Pana Prezesa jednej z wiodących - nie wiadomo czemu - partii politycznych wszystko jest oczywistą oczywistością.) Wcześniej towarzyszyłam mu w roznoszeniu listów, teraz obserwuję jego relacje z kobietami. Los Angeles, lata siedemdziesiąte, pisarz alkoholik, dziwkarz i dziwak, a wokół niego cała chmara napalonych babek. Głośne czytanie wierszy i przepijanie wódką z sokiem pomarańczowym. Seks, alkohol i poezja. Całkiem zgrzebnie. Fanów kryminalnych wciągaczy pewnie nie zadowoli, więc nie będę nikogo namawiać. Napisałam o tym, bo czuję dziką potrzebę powiedzenia światu " Hej ludziska! Ale tu jest zajebiście w tej książce, w ogóle się nie nudzę"!  I tyle, idę się przewietrzyć.
Na koniec cytat z książki w tytule posta, adekwatny szalenie na czas szarży politycznych, zwanych potocznie kampanią.  I kilka zdjęć starego pijusa, który słynął poza piciem, z pisania.

Różnica między demokracją a dyktaturą jest taka, że w demokracji najpierw się głosuje, a potem dostaje rozkazy. W dyktaturze nie marnuje się czasu na głosowanie. 


I na deser współczesna wersja, czyli Mr. Moody:


Ciao!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz