czwartek, 4 lipca 2013

Choroby religijne, czyli czego nie czytać, jeśli ma się skłonności to fantazji erotycznych

Muszę sobie przyznać, że nie jestem zbyt wierzącą osobą. Właściwie w ogóle nie jestem wierząca. Mimo wysiłków moich rodziców, aby wychować mnie na porządną chrześcijankę, moje credo życiowe wciąż brzmi "wiara to niewiedza". Byłabym jednak bardzo kłamliwą francą, gdybym nie przyznała, że w życiu miewałam momenty fanatyzmu religijnego. Nie kładłam się krzyżem przed ołtarzem, ani nic z tych stereotypowych manewrów. Nie, nie, niestety u mnie wszystko się odbywa na poziomie głowy.
Prawdę mówiąc, nie muszę ćpać, żeby się odurzać. Natura obdarzyła mnie wyjątkowo paskudną skłonnością do fantazji i przemyśleń. I uwierzcie mi, miks tych dwóch cech to jest jak jazda wyścigówką bez uprawnień i umiejętności. Fajnie, póki nie ma innych samochodów i nie trzeba zmieniać biegów. 

Wracając do religii, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Ćwiek, Jakub Ćwiek. Któregoś razu trafiłam na "Kłamcę" i od razu poszłam z nim w tango. Szybko się uzależniłam i stałam fanką, czy też nawet wyznawcą. Wyznawca to słowo, akurat pasujące do mnie lepiej. Fani są plebejscy, a wyznawcy to prawdziwi hardkorowcy. Kłamca szybko stał się mężczyzną mojego życia. Myślałam, same pipki wkoło, to co mi szkodzi kochać papierowy ideał? Nic nie szkodzi, a jeszcze jest na zawołanie, skarpet za wersalką nie zostawia, nie beka przy jedzeniu, a i do ulubionych momentów można wracać po sto razy. Ale właśnie w sadze Kuby Ćwieka pojawiły się te postaci cudaczne, w których istnienie nigdy nie wierzyłam, a teraz już mi coraz bliżej do tego, by zaryzykować. 

Lans Macabre/ "Liar" by Robert Sienicki

Aniołowie. Posłańcy niebiescy, żołnierze Pana i inne, nadmuchane jak lala z sex shopu, określenia. Aniołowie u Ćwieka bardzo mi pasują. Są posłuszni, zafiksowani na wykonywanie rozkazów i zdobywanie uznania szefa. A najlepszy jest Michał, bo jest to taki anielski Mike Tyson, co mieczem wymachuje i ma tatuaż na twarzy.
Michał ma posłuch u reszty bandy, bo załatwił swojego młodszego zbuntowanego brata, Lucyfera. Temat stary, dosłownie - jak świat, niestety mnie uruchomił. Teraz, gdy wsiadam do autobusu i jest jedno wolne miejsce to się zastanawiam, czy to żeby aby nie podstęp i jak tam usiądę to będę wybrana do jakiegoś zadania. Jakieś mission impossible bez happy endu (bo to wszak podstępne france są i skoro się między sobą wyżynają to się ze mną nie będą bawić). Patrzę na ludzi i zastanawiam się, czy aby to nie jest jakaś pułapka. Uruchamia mi się myślenie fantastyczne, czy też fantazje myślowe i czuję, że więcej fantastyki i powiem "tak" szpitalowi w Kobierzynie.

Z tą moją nową skłonnością do rzeczy nie z tego świata, odkryłam serial "Supernatural". Jestem w połowie piątego sezonu i obiecuję sobie i Wam, że jak skończę to zacznę czytać "Nad Niemnem", żeby troszkę uspokoić rozchełstane fantazje. Jestem przeciwna trójkątom, ale gdybym się kiedyś zdecydowała to tylko z braćmi Winchester. Oni wszak tak genialnie ze sobą współpracują! Sammy, który, jak niektórym wiadomo (UWAGA! SPOILER), jest naczyniem Lucyfera i Dean, miecz Michała (wiem jak to brzmi, ale wystarczy zobaczyć by zrozumieć), który jest boski z natury, zaczęli odkopywać moje pokłady wiary. Tak, po prawdzie - fanatyzmie religijny mówię ci dziś - herzlich willkommen! Mam tak od czasu, do czasu. Po rozlicznych upokorzeniach, jakie niesie zakochanie (a nieustannie się zakochuję), robię obrót o 180 stopni i oddaję się religijnym kontemplacjom, bo w końcu nie tylko wódka wewnętrznie dezynfekuje. 

Winchester Bros


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz