wtorek, 8 stycznia 2013

Nawet najpiękniejsze nogi gdzieś się kończą


Każdy mężczyzna wchodząc z kobietą w relację bliższą, niż tylko gry i zabawy cielesne, czyli relację finansową (na przykład małżeństwo), powinien wiedzieć już o kobietach wiele. Nie żeby miało mu to jakoś pomóc, bo tak nie będzie, ale dla zabezpieczenia mentalnego. No to krótko. Primo ultimo: butów i torebek nigdy nie jest za dużo. I jeszcze: torebka nie jest od tego, żeby tak coś znaleźć, tylko po to, by się wszystko zmieściło. Drugie zagadnie najbardziej dotykać będzie tych panów, którzy powierzają swej wybrance kluczyki do pojazdu. 
Ja taka nie jestem to nie mam problemów ani z chłopem, ani z samochodem. Podejrzewam, że może to wynikać z tego, że nie jestem w posiadaniu żadnego z powyższych. W kwestii butów – nie mam za dużo, a tym bardziej na obcasach. 
Moje obuwie w niczym nie przypominają asortymentu klasycznej, eleganckiej kobiety. Dominują tzw. „buciory” (terminologia zaczerpnięta od Matki Rodzicielki). Buciory są to buty, których cechą charakterystyczną jest to, że są płaskie, sznurowane i nie za bardzo czyste. Doskonale pamiętam pewną sytuację, kiedy to moje buty wyróżniały mnie na tle innych do tego stopnia, że zaczęłam nawet odczuwać pewien dyskomfort estetyczny. 
Do naszego miasteczka przyjechała delegacja notabli ze stolicy. Przybyli, by powzdychać nad urodą nowego budynku komendy policji i przy okazji posłodzić sobie nawzajem - bo co się posłodzi to nie zaszkodzi - a przy castingu na nowe stołki będzie – jak znalazł. Z racji uprawianej przeze mnie profesji, przybyłam z koleżankami i kolegami „po fachu” opisać ten spektakl. Na miejscu okazało się, że wszyscy są w miarę odpicowani. Panie na obcasach, panowie w garniturach, a ja w trampkach z Batmanem.
Obuw ani sportowy, ani elegancki, ani praktyczny. Ale dobrze mieć Batmana przy sobie.

Trampki moje, tak ociekają zajebistością, że nie ma miejsca by się  rozwodzić na ich temat tutaj. Kocham je miłością płomienna i dożywotnią, tak bardzo, że mogłabym o nich cały tom wierszy napisać. Tych, którzy nie rozumieją, jak można pałać uczuciem do obuwia, zachęcam do zapoznania się z twórczością współczesnego warszawskiego poety, Jacka Granieckiego. I tak to, moje niebywałej urody „conversy”, strasznie w tym tłumie wyglancowanych trzewików „dawały po oczach”. Jako, że moim celem nie było skupienie na sobie uwagi, poczułam, że dopasowanie stroju do okazji (kosztem nawet lekkiego porzucenia stylu) może być czasem najlepszym możliwym rozwiązaniem.
Mąż pięknej żony, oprócz pięknych nóg ma też piękną kolekcję gitar.
Wracając do mojej kolekcji. Drugim rodzajem obuwia, jakie posiadam „na stanie”, są koturny. Jedyną wadą tych butów jest to, że mają wyłącznie zalety. Łączą w sobie moje wymagania, jeśli idzie o estetykę i utylitaryzm. Dają efekt, jak obcasy, ale wygodniejsze są po stokroć bardziej. I najważniejszy element – ideologia. Koturny to buty na wskroś hipisowskie, a ja uważam, że estetyka przełomu lat 60. i 70. (w każdej niemal dziedzinie życia) jest jedyną słuszną drogą, jaką mogę w życiu iść. I idę. W tych koturnach idę, oczywiście.
Idąc tak, doszłam tylko do jednego wniosku. Mężczyźni, choć narzekają na wolniej poruszajże się w obcasach samice, kochają kobiety w szpilkach. I mimo, że wielu z nich powie, że go damskie buty tyle obchodzą, co nic - nie wierzcie w to. Nie dajcie się zwieść tym, którzy mówią wam: „Jesteś taka piękna, że dla mnie możesz chodzić nawet w klapkach „Kubota”, kochanie”, bo gdy zobaczą parę niezłych nóg, podrasowanych obcasami, to im „jak na gumce pofrunie łeb”.
Moja znajoma para znalazła alternatywne rozwiązanie kłopotu z upiększającym działaniem butów na wygląd nóg. On kupił sobie chude i zgrabne nogi z manekina, które postawił w salonie. Ona komentuje to krótko: „Ma piękną żonę i piękne nogi”. Piękna żona w cuglach wygrywa jednak z manekinem, bo jak mawiał jeden z moich ulubionych poetów: „Nawet najpiękniejsze nogi gdzieś się kończą”.

1 komentarz :